Home Wokół mebli Czego Twój projektant wnętrz nie chce od Ciebie usłyszeć?

Czego Twój projektant wnętrz nie chce od Ciebie usłyszeć?

by Jacek eM
projektant wnętrz

Czasy mamy trudne, smutne i ponure #koronawirus, więc dziś postanowiłem opublikować wpis, który nam wszystkim w tych ciężkich czasach poprawi nastrój. A dodatkowo będzie miał wartość edukacyjną, bo czasami nawet nie wiesz, że mówisz coś, czego Twój projektant wnętrz nie chce od Ciebie usłyszeć za żadne skarby świata.    


 

Architekt czy projektant wnętrz to brzmi dumnie

Już to kiedyś ustaliliśmy (możesz poczytać poniżej) – to praca marzeń, przedmiot pożądania młodych ludzi wybierających życiową drogę z widokiem na niekończący się potok banknotów i deszcz złotych monet. Albo odwrotnie, bo jak ma lecieć na łeb, to lepiej papier.

Rzuć okiem, czy rzeczywiście: ⇒Architekt wnętrz to brzmi dumnie…

 

To trochę tak, jak w powiedzeniu mojego znajomego lekarza: „Lekarz to byłby zawód marzeń. Gdyby nie pacjenci.” Nie, żebym narzekał na moich klientów – co to to nie! Przecież dzięki nim mam co włożyć do garnka oraz na plecy. I mówię to zupełnie serio i bez drwiny.

Tyle tylko, że czasami coś tak im się wypsnie, co podnosi ciśnienie bardziej niż poranne espresso oraz powoduje skakanie tej takiej żyłki w oku, co to wiecie, nie powinna skakać, bo można dostać ziaziu.

Ja doskonale wiem, że to niespecjalnie, że bez złych intencji, że po prostu ciężko czasami znieść, jak taki projektant wnętrz przyłazi i roztacza swoje wizje, które grożą katastrofą ekonomiczną. I ma się ochotę go jakoś tak usadzić na ziemi, bo za bardzo buja w obłokach. Ale tak bardzo, bardzo proszę – miej w sobie tę odrobinę delikatności, żeby nie robić tego strzałem z bazooki, tylko tak po prostu delikatnie pociągnij za nóżkę. My zrozumiemy aluzję 🙂

Poniżej masz kilka nieśmiertelnych tekstów, po których taki architekt dostaje piany na pysk. Chyba, że już ma duże doświadczenie, niezmierzony ocean cierpliwości lub wyrobił w sobie wybiórczą wadę słuchu. Taka głuchota czasami to bardzo pożądana cecha, nie tylko w tym zawodzie.

 

Zrobi mi Pan za darmo? Będzie Pan miał do portfolio.

Nieśmiertelny tekst. Gdybym dostawał dolara za każdym razem, kiedy coś takiego słyszę, to miałbym pięćdziesiąt centów. Jeszcze pal licho, jak to mówi znajomy – bywa, że można takiego DOBREGO znajomego gdzieś wcisnąć w grafik. Ale jeśli się od podstawówki nie odzywasz, albo jesteś totalnie obcą osobą, to raczej tego tekstu unikaj jak ognia – architekt z kilku-, kilkunastoletnim stażem ma wystarczające portfolio i nie musi pracować za frytki. Chyba, że mówisz do kolegi studenta drugiego roku z akademika obok, to pewnie się dogadacie – żarcie na studiach rzecz bezcenna, zwłaszcza jak do frytek dorzucisz nuggetsy z kurczaka.

 

A możemy się tak umówić, że Pan da mi projekt, a ja zapłacę jutro/ za tydzień/ jak wygram w lotto?

Drugi nieśmiertelny tekst – gdybym… No dobra, dwoma dolarami to się nie ma co chwalić, nie? Umówić się nie możemy, bo ja żonaty jestem. Przykro mi.

 

A jak ja Panu zapłacę, to skąd mam mieć pewność, że dostanę projekt?

Hmmm, pytanie w sumie zasadne, choć ja zawsze mam ogromną ochotę odpowiedzieć, że taką samą jak ja, że mi zapłacisz po otrzymaniu projektu. Może stąd, że gdybym robił takie numery klientom w czasach internetu, opinii na googlach czy fejsbuku, to nie dałbym rady posiedzieć tych kilkunastu lat w zawodzie, prawda?

Ale mam bardzo sprytne rozwiązanie – przesyłam mailem projekty spakowane do zahasłowanego archiwum i po zaksięgowaniu wpłaty podaję, jak się do archiwum dostać. Tadaa!

 

A nie, ja nie potrzebuję projektu. Wszystko wiem sama, trzeba mi to tylko wrysować, bo chcę zobaczyć, jak to będzie wyglądać.

No, czyli potrzebujesz projektu. Żeby zobaczyć, jak to będzie wyglądać. Takie rysowanie to jest (między innymi) ogromna część procesu zwanego projektowaniem.

 

Bo ja tu mam takie zdjęcia z Pinteresta/ homebooka i chcę mieć tak samo. 

Samo w sobie inspirowanie się i pokazywanie Twojemu architektowi wnętrz projektów, które Ci się podobają jest bardzo dobrym pomysłem – nie musimy na starcie wróżyć ze szklanej kuli i zgadywać, czy wolisz rokokoko czy lofty. Zaoszczędza to obu stronom dużo czasu, a projektantowi pracy.

Ale upieranie się, że chcesz mieć w małej kuchence w bloku DOKŁADNIE tak samo, jak na zdjęciu kuchni o powierzchni Twojego blokowego mieszkanka trochę jest niemądre. A nawet bardzo. No i chyba takie wnętrze byłoby plagiatem, nie?

 

Ale ja nie mam takich koszyczków/ garnków/ misek/ firanek w kuchni, jak na wizualizacji. Niech pan poprawi na moje.

No i to jest tekst, po którym się zastanawiam, czy tłumaczyć klientowi, że wizualizacja to nie zdjęcie i niekoniecznie uwzględnia WSZYSTKO, włącznie z zastawą stołową i miskami na owoce. Ale zazwyczaj nie tłumaczę, tylko proszę o przesłanie zdjęcia, bo ja nie wróż Wizun i nie wiem, jakie szanowna klientko masz koszyczki czy inne pojemniczki na zioła.

Wiecie, zgodnie z prawem Murphy’ego: „sprawa raz odłożona na później, dalej odkłada się sama.”.

 

Jutro mi do kuchni wchodzi elektryk – zrobi mi Pan projekt instalacji na rano? 

Aha, to pewnie te słynne elastyczne godziny pracy architekta, bo na zegarze właśnie bije 18:00 i pasowałoby trochę pomieszkać w domu? A elektryk nie może jutro iść gdzie indziej? Najlepiej na tydzień L4?

 

Przemyśleliśmy sprawę i po tych wszystkich 25 wersjach jednak wracamy do pierwszej.

W powieściach kryminalnych to się nazywa motyw.

 

No dobrze, a co ja będę miała w tym projekcie gratis?

Dwie godziny rozmowy ze mną.

I kawę. Dobrą mam 🙂

 

Czyta mnie jakiś projektant wnętrz? Co ciekawego usłyszeliście od klienta tak, że Wam witki opadły?

A może czytają mnie klienci, którym to architekci zaleźli za skórę?

Chętnie poczytam w komentarzach, nie krępujcie się 🙂

 

Wpisy o podobnej tematyce - może Cię zainteresują?

Leave a Comment